Dla mnie ta gra miała jeden mankament. Była zdecydowanie za prosta! Ani razu nie
zatrzymałem się nigdzie żeby dopakować drużynę, a podstawową historię przeszedłem z
palcem w... nosie. Praktycznie w ogóle nie używałem co rzadszych przedmiotów.
Nie mówię oczywiście o monster arenie, która była już jakimś wyzwaniem i o mrocznych
aeonach które potrafiły napsuć krwi...
Aha, w tej grze przerosło mnie tylko jedno zadanie. Nie udało mi się zdobyć sigila do broni
Khimariego. Ten idiotyczny quest z omijaniem czerwonych motylków doprowadzał mnie do
szału. Niby trzeba było je omijać a nie dało się dokładnie określić w którym miejscu się akurat
znajdowały. Przebiegałem obok a załączała się walka, tak jak bym wlazł wprost na niego. Lipa.
Po jakimś 20 razie dałem sobie siana. Nawet uniknięcie 200 piorunów pod rząd nie było takie
frustrujące.
Według mnie i tak była trudniejsza od FFVIII. Oczywiście po nabijania lvl'u robiło się tam ciężej, ale ja zdołałam pokonać Ulti na 14 poziomie. I nawet Squall nie doczekał się śmierci od Doom, a status ten Ulti nałożyła mu na początku pierwszej walki ;p A w FFX jednak kilku bossów sprawiło mi problem... np. taki Seymour.. Flux, bodajże. Ten z Gagazet. No i po oberwaniu z około 80. pioruna dałam spokój XD zdecydowanie nie mam refleksu. Ale ulepszanie Caladbolga było upierdliwe, no było.
To chyba nie walczyłeś z Penance fakt da się wygrać bez wymaksowania ale wtedy raczej ograniczamy się do Rikku i jej mixa i przy okazji tony szczęścia. O zabiciu Penance przy pomocy Zanmato nie wspominam bo tego nawet walką nazwać nie można.
a do czego pijesz?
pokonałem wszystko na monster arenie, wykończyłem mroczne aeony i ulepszyłem prawie wszystkie ostateczne bronie (jak juz pisałem zbrakło mi cierpliwości przy motylkach)
Nie wiem, czy była za prosta. Standardowe walki i przejście fabuły rzeczywiście nie nastręczały żadnych trudności. Ale tak było do tej pory we wszystkich FF. Jak gracz chciał większe wyzwania, to zawsze czekały Weapony:) Dla mnie w 10 upierdliwy był blitzball. Nie lubiłam tej części gry. A potwory na Monster Arenie.. niestety nie wszystkie padły moim łupem. Natomiast motylki i pioruny odbębniłam, ale ile się przy tym naklęłam... nie wiem, czy chciałoby mi się drugi raz za to brać.
Dość prosta jest FF8, choć jest masa osób, które mają problemy z opanowaniem systemu Junction (który jest przecież taki cudowny :D ). Także z tą trudnością to zależy od punktu widzenia.
No jesli nie zatrzymales sie na Yunalesce albo tym Guardianie przed nią (taki co walił światłem z pleców xP) to musiales siedziec i koksać postacie. Ja nigdy nie koksam tylko przechodze w takim stanie w jakim dojde do bossa. Wtedy to jest wyzwanie. Zawsze mozna bylo siedziec i nabijac lvle tylko po co?
Kurka, właśnie skończyłem grę, uwielbiam ją. Zakończenie mistrzowskie.
Teraz oczywiście odegrałem wcześniejszy save i zajmuję się resztą…
Pioruny były proste, udało się za pierwszym razem (choć nie powiem, pod koniec ciśnienie skakało), motylki też nie były takie najgorsze, bo wystarczyło nauczyć się trasy i bezbłędnie ją pokonać (co było naprawdę trudne) – tu strzeliło mi jakieś 40-50 minut dla obu tras. Nerwy napsuł mi za to sigil Tidusa - pijany Chocobo (skręcam kiedy chcę), ptaki wyskakujące z tyłka (na zakrętach istna loteria) i losowo pojawiające się balony (nienawidzę losowości w grach). Sigil zdobyłem po około 1 godzinie 20 minutach i jak czytam, że niektórzy poświęcili na to 5 lub więcej godzin, to szczerze współczuję (mój brat zrobił to w 15 minut, bo miał idealne ułożenie baloników i nic go nie trafiło). Ot szczęście – nie trawię czegoś podobnego w grach…
Najgorsze wszakże przede mną – sigil Wakki. Nie cierpię gier sportowych, gardzę nimi i choć Blitz wydaje się być fajna mini-gierką (zagrać kilka meczy i iść do domu) to perspektywa spędzenia kilkanaście godzin i wygrania kilkudziesięciu meczy mnie przeraża. Jak znam jednak życie ambicja nie pozwoli odpuścić. Ehhh…
Tak, gra właściwa jest zbyt łatwa. A Yu Yevon to jakaś krańcowa porażka. Hastega na drużynę, Reflect, bądź Zombie na niego i po 11-12 turach jest po nim. Żałosne. Chociaż na koniec mogli się wysilić. To już gorszy był Seymour na Mt. Gagazet – nie założyłem nikomu Shell i cała drużyna padła od jego najsilniejszego ataku. Ale to rzeczywiście ewenement w tej grze…
Tak, Yu Yevon to jeden z najgorszych pomysłów Square (gorszy jest tylko Kefka z FFVI, nie walka tylko POSTAĆ! Kto go wymyślił?!). Dla mnie, ostatnim bossem pozostanie Jecht.
Zgadnij kto w rankingu WatchMojo wylądował na pierwszym miejscu xD https://www.youtube.com/watch?v=w84KpC7Wv5Y